czwartek, 29 października 2009

Gabrysia,Max I MARTA w Meksyku CZĘŚĆ/3

Cześć,Przepraszamy że tak długo się nie odzywaliśmy ale....nie było czasu..OK wróćmy do tematu!


Przepraszamy, że musieliśmy uciec ostatnio, ale zadzwoniła do nas koleżanka. Chciała nam przekazać co się ciekawego dzieje we Wrocławiu i opowiedziała nam o Imprezie Piżamowej, która będzie odbywać się aż do wtorku w sali gimnastycznej! Pan Loczek przygotował ponoć Wielką Bitwę na Poduszki! Pamiętajcie, że na taką imprezę trzeba przyjść odpowiednio ubranym! Żałujemy bardzo, że nas tam nie będzie! Na pewno będą świetnie się bawić! Marta pytała się także kiedy wracamy do Wrocławia, bo ma wrażenie, że wyjechaliśmy wieki temu! Nasza podróż dobiega już końca i Meksyk jest ostatnim krajem, jaki odwiedziliśmy w czasie naszej podróży dookoła świata. Zostaniemy tu jeszcze kilka dni, a potem lecimy prosto do naszego ukochanego Wrocławia! Stęskniliśmy się za Wami, Powiedziałem!

To prawda, ale wróćmy do naszej opowieści, Max! Pamiętacie Piramidę Strachu? Staliśmy z Maxem przed wejściem do tej świątyni Majów i muszę przyznać, że nie śpieszyło mi się, aby tam wejść. Drzwi do świątyni nie dawały wiele złudzeń : Był na nich wykuty symbol śmierci Majów, a wokół wisiały ogromne pajęczyny… Brrrr!!! Trzęsłam się ze strachu na samą myśl, że mamy zaraz tam wejść. Max powoli otworzył drzwi, które okrutne zaskrzypiały. W środku było ciemno i panowała złowroga cisza. Stanęłam nieruchomo i pomyślałam, że może jednak poczekam na zewnątrz. Ale Max złapał mnie mocno za rękę i zaciągnął do środka świątyni. Było tam bardzo mroczno i niewiele widzieliśmy. Światło przedostawało się jedynie przez kilka małych szczelin w skałach. Max pomyślał jednak o wszystkim i wyciągnął z plecaka latarkę. W końcu mogliśmy cokolwiek zobaczyć! Przed nami był bardzo długi korytarz. Tak długi, że nie widzieliśmy jego końca. Jednak dochodziły do nas dziwne odgłosy stamtąd. Poczułam gęsią skórkę na całym ciele. Były to dźwięki podobne do obijających się łańcuchów, rozdzieranego papieru i inne dziwne odgłosy, które trudno było zidentyfikować.

Nagle ujrzeliśmy coś, co zupełnie nie pasowało do tego miejsca i do całej tej strasznej i tajemniczej atmosfery: rolka papieru toaletowego była rozwinięta wzdłuż ciemnego korytarza! To był nawet śmieszny widok w tej starej świątyni Majów! :) Poszliśmy więc tę samą drogą, którą poszedł ten, kto rozwinął rolkę papieru. Nie wiedzieliśmy kto to mógł być, ale musieliśmy to sprawdzić! Nagle papier skręcał w wąski korytarz na prawo. Było tam bardzo ciemno i musieliśmy iść bardzo blisko ściany, aby o coś się nie potknąć. Ja szedłem przodem, a Gabrysia i Marta za mną. Trzymałem ją mocno za łapę i czułem jak cała się trzęsie…
Nagle korytarz się zakończył i pojawiła się przed nami mała sala. Przy ścianie stało coś dużego i białego. Wyglądało jak posąg człowieka, ale trudno było dostrzec jego rysy. Podeszliśmy więc nieco bliżej ostrożnym i powolnym krokiem… Gdy byliśmy już bardzo blisko tej tajemniczej rzeczy pomyślałem, że to dziwne, bo posąg był cały owinięty papierem toaletowym!
“Max!!! To mumia!”, krzyknęła Ella. Nagle mumia odwróciła się i zaczęła iść w naszą stronę! Pomyślałem: ” Teraz albo nigdy!”

Max rzucił się na mumię krzycząc: “Ty okropna mumio!!! Tylko spróbuj dotknąć Gabrysię lub Marte, a pożałujesz!!!”. To był bardzo heroiczny gest, muszę przyznać. :)
“To nie to co myślisz! Aaaaaaaa!! Puść mnie!”, zaczęła krzyczeć mumia. Mumię potrafią mówić? To dziwne, pomyślałam… Cała ta sytuacja wyglądała nawet dość śmiesznie, bo mumia bała się nas bardziej niż my! Jak myślicie, była to prawdziwa mumia, czy ktoś inny się ukrywał pod tym całym papierem? Opowiemy Wam koniec historii jutro!


Do zobaczenia!


Max,Gabrysia i Marta

max_ella-mexicojpg

środa, 7 października 2009

Max i Gabrysia w Meksyku CZĘŚĆ/2

Hola-jak to już muwiłam!!!

Nie uwierzycie jaki wczoraj spędziliśmy niesamowity dzień! Nigdy się tak nie trzęsłam ani nie podskakiwałam ze strachu na każdym kroku…

Naprawdę, Gabrysia? Ja byłem bardzo spokojny i odprężony, jak zawsze zresztą… 8)

Doprawdy? Ja zauważyłam raczej, że byłeś blady jak ściana i krople potu spływały ci cały czas po czole, Max !

To dlatego, że było gorąco ….

Max udaje teraz, że wcale się nie bał, ale uwierzcie mi, że wczoraj wyglądało to nieco inaczej… Ale zacznijmy od początku.

Udaliśmy się wczoraj pod tajemniczy adres, który dał nam znajomy agent ze Scotland Yardu. Ponoć było to niebezpieczne miejsce, w którym straszą duchy Majów… Wiecie, że pomysł aby tam pojechać wcale mi sie nie podobał… Ale Max miał rację: obiecaliśmy dostarczyć list i musieliśmy dotrzymać tej obietnicy. Miejsce, do którego dotarliśmy po długiej podróży miejscowym autobusem, mieściło się w samym sercu dżungli. Kierowca wysadził nas na przystanku, który wcale nie wyglądał jak przystanek… Jedynym znakiem potwierdzającym jego funkcję był kawałek drewna wbity w ziemię, z dziwnym napisem, którego nie zrozumieliśmy. Ponoć był to najbliższy przystanek, aby dotrzeć do Piramidy Strachu. Musieliśmy jednak najpierw przedrzeć się przez dziką dżunglę. Roślinność była tam tak bujna, że trudno nam było chodzić normalnie, a małpy skaczące po drzewach wydawały złowrogie okrzyki. Było prawie samo południe i słońce grzało okrutnie, podczas gdy próbowaliśmy walczyć z niesfornymi gałęziami tropikalnych drzew. Po godzinnej wędrówce po dżungli, nagle drzewa stały się rzadsze i ujrzeliśmy coś na horyzoncie. Wyszliśmy na polane i nie mogliśmy uwierzyć naszym oczom! Przed nami wznosiły się majestatyczne ruiny Majów! Świątynie i ruiny pałaców, budowane w kształcie piramid z wieloma kamiennymi schodami. Przepiękny widok! Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego! Jedna z tych ruin musiała być Piramidą Strachu… Od razu wiedzieliśmy, o którą chodzi ponieważ nad jej wejściem wyrzeźbiono wizerunek ptaka Moan, symbolizującego śmierć (przeczytałam o tym w moim przewodniku ;) )

Gabrysia już chciała zawrócić, ale udało mi się ją namówić, aby weszła do piramidy ze mną. Przebyliśmy bardzo długą drogę, aby tu trafić i obiecaliśmy doręczyć list. Słowo człowieka, to słowo człowieka! Musieliśmy go dotrzymać. Byliśmy już tak blisko celu, że nie byłoby mądrze się wycofać… Ale swoją drogą, dlaczego córka agenta Scotland Yardu mieszkała w starej piramidzie Majów?

No właśnie, dobre pytanie. Macie może pomysł? Może lubi duchy… Max, dzwoni twój telefon! To Kamaria!

Przepraszam , ale muszę odebrać. To może być coś ważnego. Opowiemy Wam resztę historii w !

Do zobaczenia

Max i Ella

PS:Mam dla was niespodziankę-otusz jak skończę opowiadać tę historię o Wyprawie to zamienimy sie w,świat wirtualnych pand i zacznę wszystko od początku bo "podróż do okoła świata,,to tylko fragmęt przygód.resztę dowiecie się gdzy skończę opisywać to wszystko no ale to zajmie jakieś 12 lat a więc się nie excytujcie :'}
Max I Gabrysia w MeksykuCZĘŚĆ/1

Hola Wszystkim,

Jak tylko nasz samolot wylądował w Meksyku, Max musiał pójść do najbliższej cantiny (restauracji), aby najeść się miejscowych pyszności: tortille, burritos, enchiladas, tacos, nachos, a na deser czekolada z chili! Nie muszę Wam mówić co działo się z Maxem po tym wszystkim…

Ooooch, mój biedny żołądek…..

Maxa tak boli brzuch, że ledwo może się ruszyć. Tak się kończy bycie żarłokiem… Ale cóż, kiedy chodzi o jedzenie nie ma siły, która by powstrzymała Maxa. Recepcjonista w naszym hotelu powiedział nam, że to pewnie Zemsta Montezumy.

Ale ja nic temu Montezumie nie zrobiłem! Nawet go nie znam!

Nie Max, to legenda. Montezuma był władcą Azteków u szczytu potęgi miasta-państwa Tenochtitlan – dawna nazwa stolicy Mexico City. Gdy do Meksyku przybyli konkwistadorzy ograbili mieszkańców z ich ziem i dobytku. Legenda głosi, iż tuż przed śmiercią, potężny władca rzucił klątwę, która miała sprawić, że wszyscy najeźdźcy będą bardzo chorować.

Ale ja nie jestem żadnym najeźdźcą, tylko zwykłym turystą…

Zemsta Montezumy to dziś powszechna nazwa choroby żołądkowej, na którą często chorują turyści odwiedzający Meksyk, Max. Aby na nią nie zachorować należy przestrzegać zasad higieny i nie pić wody z kranu, w której mogą się znajdować zarazki, do których nasze żołądki nie są przyzwyczajone.

A teraz przejdźmy do bardziej przyjemnego tematu ;) Czy pamiętacie, kiedy byliśmy w Wielkiej Brytanii i rozwiązaliśmy zagadkę dla Scotland Yardu? Jeden z agentów poprosił nas wtedy, abyśmy dostarczyli list jego córce, gdy odwiedzimy Meksyk.

Wygrzebałam więc list z głębi mojego plecaka. Nie była to łatwa sprawa ponieważ od naszej podróży po Wielkiej Brytanii byliśmy w wielu innych miejscach i list był bardzo głęboko ukryty pod wieloma pamiątkami z innych krajów. Gdy w końcu go wydobyłam spod afrykańskiej maski i wachlarza do flamenco, poszliśmy z Maxem do punktu informacji turystycznej, aby dowiedzieć się szczegółów o zamieszczonym na kopercie adresie. Senorita za ladą lekko zadrżała, gdy ujrzała adres. Spojrzała na nas i powiedziała poważnym głosem: ” To bardzo niebezpieczne miejsce: Piramida Strachu w mieście Palenque. Niegdyś mieszkali tam Majowie, ale nikt tam nie jeździ, bo ponoć w ruinach miasta straszy i można spotkać nieprzyjazne duchy…”

Duchy??? Czy na pewno chcemy tam pojechać , Max?

Oczywiście! Jestem pewien, że to tylko kolejna legenda, tak jak ta o smoku w Krakowie. Mam tylko nadzieję, że jutro mój żołądek będzie się miał lepiej, abyśmy mogli wyruszyć do Palenque. Obiecaliśmy, że dostarczymy ten list i to jest nasz obowiązek, Gabrysia.

No dobrze, Max. Pojadę z tobą, ale wcale mi się to nie podoba… Klątwa Montezumy, duchy Majów… A ja myślałam, że będziemy wygrzewać się na plażach popijając owocowe koktajle z parasolką… Trzymajcie za nas kciuki, !

Gabrysia i Max

wtorek, 29 września 2009

Gabrysia,Max,Marta i Ela W AUSTRALIII CZĘŚĆ/3

Cześć!

Opowiedziałam Wam wczoraj jak kangur ukradł głodnemu Maxowi jego ulubioną czekoladę. Szkoda, że tego nie widzieliście! Max był tak wściekły, jak tylko głodny chłopak może być ;) Jego małe uszy stały się czerwone jak buraki! Pomyślałam sobie, że biedny kangur zaraz się dowie, że to był bardzo zły pomysł ukraść podwieczorek Maxowi! Nawet ja nigdy bym się nie odważyła… Kiedy Maxowi burczy w brzuchu, to nie ma żartów! Biedny kangur chyba szybko to zrozumiał, bo szybko uciekł robiąc duże podskoki na swych wielkich kangurzych łapach. Łapy kangura mierzą około 50 cm! To bardzo dużo, w porównaniu do nas, małychdzieci/heh. Max nie miał szans, aby go dogonić, ale obserwował kangura z daleka i widać było, że tak łatwo mu nie odpuści. Kangur był jednak bardzo sprytny i szybki i wkrótce zniknął gdzieś daleko za krzakiem…

Ale wpadłem na genialny pomysł!

Upadłem na ziemię z krzykiem i uniosłem moje cztery łapy do góry, nie ruszając się ani trochę. Kangury to bardzo ciekawskie zwierzęta i pomyślałem, że zaraz do mnie wróci, aby zobaczyć co się stało. Leżałem tak nieruchomo, próbując wstrzymać oddech, kiedy nagle usłyszałem kroki, a raczej podskoki tego łakomczucha. Czułem, że jest coraz bliżej. Musiałem wykazać się dużą koncentracją i w odpowiedniej chwili wyrwać mu z łap moją czekoladę. Nagle poczułem zapach mojego podwieczorka tuż pod nosem! Kangur był już przy mnie! Mój plan zadziałał! :) Wstałem szybko na łapy i szybkim ruchem sięgnąłem po swoją czekoladę. Ale gdy spojrzałem w stronę kangura ujrzałem coś niesamowitego! Z jego torby na brzuchu wychylił się malutki kangurek i z dużym smakiem zajadał moją czekoladę. Patrzył na mnie z dużym zdziwieniem, pewnie po raz pierwszy w życiu widział dziecko. Był taki uroczy i malutki, że nie mogłem zrobić nic innego tylko życzyć mu smacznego ;) Nagle nie byłem już taki głodny i widok szczęśliwego kangurka z czekoladą zapamiętam bardzo długo…

Masz dobre serce Max. Dziadek Lee by powiedział, że Twoje serce leży na swoim miejscu. A ja myślałam, że jest gdzieś w okolicy żołądka… ;)

Ty też masz dobre serce Martunia. Podzieliłaś się swoją kanapką, to było bardzo miłe z twojej strony. Po naszej przygodzie z kangurami w parku poszliśmy do bardzo sympatycznej restauracji i napełniliśmy nasze spragnione żołądki wielką pizzą! W Australii można zjeść dania z całego świata. Ich kuchnia jest bardzo różnorodna, bo mieszka tu wiele imigrantów z Azji i całego świata. Można zjeść na śniadanie francuskie rogaliki, po czym udać się na chiński obiad i zakończyć dzień pyszną włoską pizzą, tak jak my! Fajnie, prawda? :)

Już niedługo wyruszamy w następną podróż – do Meksyku!

Już nie mogę się doczekać, kiedy zjem pyszne tortille, burrito i fajitas!

Max, przestań myśleć o jedzeniu, dopiero co wyszliśmy z restauracji…

Meksyk będzie ostatnim miejscem, które odwiedzimy podczas naszej podróży dookoła świata. Następnym przystankiem będzie już nasza chatka na Panfu! Pomimo wspaniałych przygód, bardzo już tęsknimy za domem i za Wami, Pandy!



Trzymajcie łapy na pulsie!




Hasta luego! /Do zobaczenia!/


PS:a to kangurhttp://www.dziennik.pl/files/archive/00140/fr-sxc116432_3976_140391e.jpg

czwartek, 17 września 2009

GABRYSIA,MAX i MARTA w AuStrAlI część/2

Dobry wieczur Nasi drodzy,



Jesteśmy nadal w Australii i przyznam, że byłam bardzo zaskoczona, gy zdałam sobie sprawę jak Max lubi dbać o swoją urodę! ;)

Nie chodzi tu o urodę Gabrysia, ale o zdrowie !Jestem po prostu czujny i zapobiegawczy.

Tak się mówi hihi.
Max tak się martwił, że spali swoje futerko na słońcu, że zużył całą tubkę kremu tylko dla siebie! Jego futro stało się tak śliskie od kremu, że spodnie mu opadały przez cały dzień i musiał co chwilę je podtrzymywać!

Gdy chwycił na przykład za swój telefon, żeby zadzwonić, to łapy miał tak śliskie, że telefon mu z ręki uciekał jak mydło pod prysznicem. A co do dziury ozonowej to jego plan przytrzymania mnie, abym do niej nie wpadła na pewno by się nie powiódł. Wyślizgnęłabym się z jego łap jak jego telefon i wpadła na samo dno…

Być może, ale przynajmniej słońce nie jest już moim wrogiem ! :cool:

Nie bądź o tym tak przekonany, Max.
Tak czy inaczej, wczoraj byliśmy na wspaniałej wycieczce. Odwiedziliśmy park narodowy, aby zaobserwować chyba najbardziej znane australijskie zwierzęta na świecie – czyli kangury! Kamaria mi wiele o nich opowiadała na Panfu i od dawna chciałam zobaczyć kangura na wolności. Podobno mają one torbę na brzuchu, w której chowają się młode kangury aby pić mleko matki. Wiecie, że małe kangurki siedzą w torbie matki aż dziesięć miesięcy! To musi być bardzo wygodne. Mają pokarm i nie muszą nigdzie same chodzić, tylko zwiedzają świat siedząc sobie cieplutko przytulone do mamy!

Jednak, gdy przyjechaliśmy do parku nie mogliśmy spotkać żadnego kangura!

Rzeczywiście. Długo chodziliśmy i rozglądaliśmy się uważnie, ale żaden kangur się nie pojawił. Byliśmy już bardzo zmęczeni naszą wędrówką, a słońce grzało mocniej niż kiedykolwiek. Usiedliśmy więc na chwilę, aby odpocząć i coś przekąsić. Ser w mojej kanapce zupełnie się roztopił, tak było gorąco! Już nie mówię Wam o czekoladzie Maxa… Ale byliśmy tak głodni i zmęczeni, że nie mieliśmy siły narzekać. Nagle ujrzałam przy drodze pewien dziwny drogowskaz: był żółty i w środku był narysowany skaczący kangur. “Max, spójrz!”, krzyknęłam podekscytowana. Jeżeli przy drodze stoi drogowskaz przestrzegający przed skaczącymi kangurami to oznacza, że muszą one być niedaleko! Chwyciłam moją kanapkę i wyrwałam Maxowi z ust czekoladę i szybko schowałam je do plecaka. ” Zjemy później, Max. Teraz musimy szukać kangurów! Jestem pewna, że są niedaleko!”

Nie byłem zadowolony. Byłem strasznie głodny i nawet ta prawie całkiem rozpuszczona czekolada wyglądała tak pysznie! “Zaczekaj, Gabrysia!” powiedziałem stanowczo. W brzuchu tak mi burczało, że nawet nie słyszałem co ona mówi… “Nie ruszę się stąd nawet o krok, jeśli nie zjem choćby malutkiego kawałka.” Chwyciłem ponownie za tabliczkę czekolady i powoli przysunąłem ją do ust. Zapach czekolady orzechowej wypełnij błogo moje nozdrza i nie mogłem się doczekać, kiedy poczuję ten pyszny smak w ustach. Zamknąłem oczy, aby to przeżycie było jeszcze bardziej intensywne i już byłem gotów odgryźć upragniony kawałek kiedy… CZEKOLADA ZNIKNĘŁA! Ugryzłem powietrze! Co się stało? Gdzie mój podwieczorek? Myślałem, że to znów Ella wyrwała mi ją z ust i już byłem gotów na nią nakrzyczeć, kiedy nagle ujrzałem za sobą kangura, trzymającego moją czekoladkę w łapach!


Max był wściekły. Nigdy nie zabierajcie czekolady głodnej Pandzie, a na pewno nie Maxowi ;) “Zaraz cię złapię, ty łobuzie!” krzyknął Max do kangura! Zaczął za nim biec ile sił w łapach, a kangur uciekał najszybciej jak mógł. Wiecie że kangury potrafią
wykonywać skoki do 9 m, a na krótkich odcinkach mogą osiągnąć prędkość do 48 km na godzinę! Ale nawet to nie było w stanie powstrzymać głodnego Maxa! Jak myślicie, czy Max zdołał odzyskać swoją czekoladę? A może to kangur sprawił sobie słodki podwieczorek? :) Opowiemy Wam o tym już wkrótce!

Do zobaczenia,
Max i Marta

Na Panfu została dostarczona nowa pocztówka! Znajduję się podobno w miejscu, gdzie można sobie znaleźć dobrego i wiernego przyjaciela! Wiecie już gdzie?

max_ella-australia

GABRYSIA I MAX w AuStRaLi CZĘŚĆ/1

Dolecieliśmy w końcu do Australii, która zwana była niegdyś Terra Australis, czyli po łacinie Ziemia Południowa. Wiecie, że Australia to jeden z największych krajów świata oraz jedyne państwo, które jest także kontynentem ?


Podobno w Australii żyje wiele niebezpiecznych zwierząt, niektóre są nawet jadowite! Musimy bardzo uważać na niektóre pająki, węże, jaszczurki i owady. Jednak świat zwierząt jest w tym kraju naprawdę niesamowity! W samolocie czytałem przewodnik (mieliśmy baaardzo długi lot i trzeba było się zająć czymś ;) ) i dowiedziałem się, że większość zwierząt żyjących w Australii to gatunki endemiczne. Wiecie co to znaczy? Ja też nie wiedziałem ale sprawdziłem w słowniku: oznacza to, że te zwierzęta występują tylko na danym obszarze geograficznym. Czyli wiele zwierząt, które tu zobaczymy, można spotkać w warunkach naturalnych tylko w Australii! W samolocie usłyszeliśmy rozmowę naszych sąsiadów, którzy mówili, że należy bardzo uważać na dziurę ozonową bo właśnie w Australii jest ona największa… Bardzo się przestraszyłem. Co to może być za dziura? Od kiedy wysiedliśmy z samolotu cały czas uważam, gdzie idę aby nagle nie wpaść w tę wielką dziurę. Kto wie jak głęboka ona może być…
:?

No właśnie, nie wiemy o co dokładnie chodzi z tą dziurą, ale podobno może ona być bardzo niebezpieczna… Musimy dokładnie uważać, gdzie stąpamy, Max. Nie chcę wpaść do żadnej dziury, tylko poznać kangury i koale…

Mam pomysł, Gabrysia! Może powinnyśmy trzymać się cały czas za rękę! Jeżeli któreś z nas wpadnie do dziury to drugi będzie mógł go przytrzymać! Co ty na to?

No dobra, Max. Czemu nie… :roll: A może Wy, Pandy wiecie coś o tej tajemniczej dziurze?
Ale chodźmy najpierw kupić krem ochronny, bo podobno w Australii słońce bardzo mocno grzeje. Przecież nie chcemy spalić naszego pięknego ciałka, prawda?

Spalić się! O rany… Ten kraj jest chyba bardzo niebezpieczny! Zwierzęta, dziury, a teraz słońce! Chodźmy szybko kupić ten krem, bo już czuję jak mi się ciałko przypala! Gdzie ten sklep?


Już
idziemy, Max. Spokojnie… Idziemy przygotować się na naszą wyprawę po Australii, kochani! Napiszemy już wkrótce!

Do zobaczenia.
Gabrysia
i Max

sobota, 12 września 2009

Gabrysia i Max w Azji CZĘŚĆ/4

No to już ja!!!

Moi Drodzy,

Jesteśmy w tej chwili na lotnisku w Hong Kongu i czekamy na samolot, który nas zabierze bardzo daleko, bo aż do samej Australii!

Mogłabyś być bardziej dokładna, Gabrysia. Australia to ogromny kraj i pewnie nasze Pandy zastanawiają się, które miejsca tam odwiedzimy!

Dobrze, Max. Skoro nalegasz… Lecimy najpierw do Sydney. Słyszeliście o tym mieście? To największe miasto Australii, leżące w południowo-wschodniej części tego kraju. Zadowolony, Max? Jak może już zauważyliście Max ma dziś bardzo zły humor i trudno mi jest z nim wytrzymać… Nie wiem jak ja przeżyję te długie godziny lotu…

Nieprawda. Gabrysia! Wcale nie jestem w złym humorze tylko jestem lekko poddenerwowany. Ja już bym pokazał temu złodziejowi z kim zadzierał, gdybyś tylko nie powstrzymała mnie!

Nie jestem tego taka pewna, Max. Ale zacznijmy od początku, bo nasi Wierni fani nie wiedzą o czym mówimy, prawda? Zaraz Wam wytłumaczę dlaczego Max jest w takim humorze. Pamiętacie jak byliśmy w świątyni buddyjskiej w Tybecie? Odwiedziliśmy tam mojego pra-pra dziadka Lee. Spędziliśmy tam kilka dni i Max często się wymykał aby pomedytować razem z innymi mnichami. Ale Max nie powiedział mi jednej rzeczy: nie tylko uczył się medytacji, ale jeden z mnichów potajemnie uczył go Kung Fu! Max ukrył to przede mną bo dobrze wiedział, że nie lubię żadnych form walki i byłabym przeciwna temu ze strachu, że Max skrzywdzi siebie albo kogoś innego…

Nic nie rozumiesz Gabrysia. Kung Fu to sztuka walki i nie chodzi tu o agresję, ale o naukę bronienia się przed nią. Samo słowo oznacza osiągnięcie czegoś przez ciężką i wytrwałą pracę. To bardziej filozofia i praca nad sobą i swoim ciałem, a nie zwykła walka. Z resztą powinnaś się cieszyć, że podróżujesz z Kolegą, który mugłby Cię obronić w razie niebezpieczeństwa…

Tak wiem. Masz rację, Max. To słodkie z twojej strony. ;)

Słodkie? Wcale nie jestem słodki tylko odpowiedzialny!

No dobrze, już nie bądź taki! Jesteś słodki i odpowiedzialny! ;) A więc, gdy dotarliśmy do Hong Kongu, Max mógł mieć okazję zaprezentować swoje talenty w Kung Fu!
Śpieszyliśmy się na samolot i w całym zamieszaniu ktoś próbował mi zabrać torbę na ulicy! “Na pomoc! Złodziej!!!”, krzyknęłam najgłośniej jak umiałam. Trzymałam torbę najmocniej jak tylko mogłam, ale złodziej był uparty i ciągnął ją w swoją stronę z dużą siłą. Max szybko do mnie podbiegł i zamiast mi pomóc wyrwać torbę z rąk złodzieja po prostu stanął obok niego w dziwnej pozycji. Przez chwilę stał tak nieruchomo, po czym zaczął wymachiwać rękami i nogami w bardzo dziwny sposób. Wyobraźcie sobie flaminga, który trzepocze skrzydłami. Tak właśnie wyglądał Max! Haha! Szkoda, że nie mogliście tego zobaczyć!
:lol:

To właśnie jest Kung Fu, Gabrysia! Nie znasz się na tym. Zrobiłem dokładnie te ruchy, których nauczył mnie mnich w świątyni buddyjskiej. No dobrze, przyznam, że w jego wykonaniu mogły wyglądać nieco lepiej, ale starałem się…

Nasz złodziej był w takim szoku, gdy zobaczył Maxa wykonującego te dziwne akrobacje, że wypuścił prawie moją torbę z rąk! Nadepnęłam mu mocno na stopę, a on głośno krzyknął, upuścił torbę na ziemię i uciekł ile sił w nogach! Tymczasem Max nadal trzymał pozycje flaminga: miał jedną nogę w górze, zamknięte oczy i był w głebokiej koncentracji…

Nie rozumiesz, Gabrysia. To specjalna technika, aby spłoszyć wroga. Z resztą zadziałało, prawda?

Hmmm, rzeczywiście mojej torby nie skradziono, ale nie wiem czy twoja technika miała z tym coś wspólnego… ;) Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy! Czekamy teraz na nasz samolot do Australii i już nie możemy się doczekać nowych przygód! Wiecie może coś o Australii? Byliście tam kiedyś albo czytaliście coś na ten temat?

Do zobaczenia!

Gabrysia i Max Mistrz Kung Fu Flamingo ;)

PS:w kolejnych dwuch podrużach będzie uczestniczyła Ella bo ja,ja

JESTEM chora papa...

piątek, 4 września 2009

jakby coś ja zosałam w Domu AAA w dalszej podróży ELA uczestniczyła

ELA i MAX w Azji CZĘŚĆ/3

Dzień dobry

,

Nie miałam pojęcia, że mnisi wstają o tak wczesnej porze… Spaliśmy z Maxem jak niemowlęta, gdy nagle usłyszeliśmy głośne : BOINNNG!!! Tak, zgadza się. To był dźwięk naszego ulubionego gongu. Nie było już szansy, aby schować się pod kołdrę i wrócić do błogiego snu, więc wstaliśmy szybko i zaczęlismy się przygotowywać na nowy pasjonujący dzień.

Max wyjrzał przez okno i zobaczył jak mnisi udają się do świątyni. Powiedzieli, że idą na poranną medytacje. Pisałam Wam wczoraj trochę na ten temat, ale przyznam że nie wiem do końca co oznacza medytacja. A wy może wiecie? Medytujecie czasem? Tak czy inaczej Max był bardzo zaciekawiony więc wyruszył razem z mnichami, aby dowiedzieć się nieco więcej na ten temat.

Jestem teraz sama i mogę w końcu opowiedzieć Wam resztę historii opowiedzianej nam przez Dziadka Lee. Na czym skończyliśmy? Ach tak, mój pra-pra dziadek przemierzał lasy i góry Chin, aby odnaleźć swoich przodków – pandy Wielkie… Oto jak brzmiał dalszy ciąg opowieści:

Straciłem już prawie zupełnie nadzieję na spotkanie z moimi przodkami, gdy nagle usłyszałem dziwny dźwięk dochodzący z krzaków… Brzmiało to jakby ktoś żuł coś bardzo głośno i z dużym smakiem…Któż mógł sobie robić tak wielką ucztę w samym środku lasów bambusowych? Powolnym i ostrożnym krokiem zacząłem iść w stronę miejsca skąd dochodził ten dziwny dźwięk. Gałęzi bambusa było tyle, że ledwo widziałem cokolwiek przed sobą! Nagle BUM! Uderzyłem głową o jakiś mur… Mur w samym środku bambusowego lasu? Ale to nie był zwyczajny mur: nie był ani twardy, ani z zimnego kamienia… Poczułem ciepłe i miękkie futerko. Powoli podniosłem wzrok i ujrzałem parę ciemnych oczu, które się we mnie wpatrywały z dużym zdziwieniem! To była prawdziwa DZiewczyNA Wielka! I naprawdę była ona wielka!!! Co najmniej trzy razy większa ode mnie! Nie wiedziałem co robić, więc nie robiłem nic… Nie chciałem jej zdenerwować, w końcu wszedłem niezaproszony na jej teren. Nagle Dziewczyna odstawiła gałąź bambusa, którą żuła z takim umiłowaniem i odeszła kilka metrów. Dokąd zmierzała? Chciałem pójść za nią ale nie byłem pewien czy mogę…Dziewczyna nagle się odwróciła i pokazała łapą, że mam iść za nią. Przyjąłem jej zaproszenie z dużym szczęściem, ale także z nutą obawy. Dokąd ona mnie chce zaprowadzić? Przeszliśmy kilka metrów, aż w końcu doszliśmy do małej jaskini, w której siedziała sobie mała Dziewczyna. Zrozumiałem, że Dziewczyna Wielka musiała być jej mamą i szukała przyjaciela do zabawy dla swojego małego dziecka! “Czemu nie?”, pomyślałem. Spędziłem z nimi tydzień i świetnie się bawiłem jako towarzysz zabawy dla małej Pandy. Jednak powoli zaczynałem tęsknić za normalnym posiłkiem: gałęzie bambusa są dobre, ale nie codziennie przez 7 dni! Zdecydowałem wówczas, że pojadę do Pekinu, ale to już zupełnie inna historia…

Ależ mój Dziadek Lee miał ciekawe przygody, prawda? Jego spotkanie z prawdziwą DZIEWCZYNA Wielką musiało być niesamowite! Nie wiem czy bym się nie przestraszyła bo są takie duże!!! Ale z drugiej strony jesteśmy w końcu z tej samej rodziny, chociaż muszę przyznać, że najmilsze Dziewczyny z pewnością mieszkają w Wrocławiu! :) Stęskniłam się za Wami, drogie .....!

Idę zobaczyć jak Max medytuje. To musi być ciekawe! ;)

Pozdrowienia z Tybetu!

Ella

P.S: Wysłałam Wam pocztówkę z Azji. Listonosz powiedział, że znajdziecie ją w “miejscu, gdzie mądrość leży na półkach…” Wiecie już o jakie miejsce chodzi?

Do zobaczenia!

niedziela, 30 sierpnia 2009

Max i Gabrysia w Azji CZĘŚĆ/2

Witam wszystkich !

Jesteśmy już w Tybecie i udało nam się w końcu spotkać z Pan Lee, pra-pra dziadkiem Gabrysi! To bardzo ciekawy starszy pan, który bardzo dziwnie się ubiera. Nosi wokół pasa owiniętą togę (czyli szeroki pas materiału) i nic więcej! Ponadto jest zupełnie łysy i ma bardzo dużo zmarszczek.

Dziadek Lee jest bardzo stary, Max. Ma ponad sto lat! Jego strój to tradycyjna szata szafranowa mnichów tybetańskich. Dziadek Lee jest mnichem w tutejszym klasztorze buddyjskim i stąd jego dziwny strój!

Gdy weszliśmy do świątyni buddyjskiej można było ujrzeć wszędzie te pomarańczowe szaty i trudno było się domyśleć, w której z nich jest pra-pra dziadek Gabrysi. Gabrysia nigdy go nie widziała, więc nie wiedzieliśmy jak wygląda i po czym go rozpoznać. Ujrzałem nagle wielki gong na środku świątyni i wpadłem na wspaniały pomysł! Trzeba było uderzyć w niego, aby przykuć uwagę wszystkich mnichów i potem zawołać imię pra-pra dziadka Gabrysi! To był jedyny sposób, aby go odnaleźć w tym tłumie szafranowych szat i palących się kadzideł…

No i Max poszedł na całość! Tak mocno uderzył w gong, że niemal zatrzęsły się ściany starej świątyni! W buddyjskich świątyniach obowiązuje cisza, która jest niezbędna do medytacji mnichów, czyli stanu głębokiego skupienia i namysłu. Gdy dźwięk gonga rozbrzmiał dookoła, wszystkie oczy się zwróciły w naszą stronę… Czuliśmy się trochę niezręcznie, ale było już za późno, by się wycofać. “Pan Lee?”, wymamrotał Max.
W świątyni nastała głęboka cisza i mnisi patrzyli wokół siebie ze zdziwieniem. “Pan Lee?”, powtórzył nieco głośniej Max. “Czy jest tutaj Pan Lee z Krzelowa?” Nagle, wśród tłumu zauważyliśmy małą postać, która szybkim krokiem podążała w naszym kierunku. “Gabrysia, czy to ty???”, powiedziała do mnie starszy człowiek w szafranowej szacie. To był mój pra-pra dziadek, bez wątpienia! Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Dziadek Lee trzymał mnie już w swoich ramionach. To było bardzo wzruszające…

Był naprawdę szczęśliwy, że widzi Gabrysię ! Nie chciał jej puścić! :)

Następnie wyszliśmy ze świątyni i poszliśmy usiąść w spokojnym i cichym miejscu. Był to przepiękny ogród tuż obok świątyni buddyjskiej, starannie pielęgnowany przez mnichów i rzeczywiście było to chyba najbardziej spokojne i przyjemne miejsce, w którym kiedykolwiek byłam. Dziadek Lee przez długie godziny opowiadał nam bardzo ciekawe historie! W końcu przeżył już sto lat i widział wiele fascynujących rzeczy w swoim długim życiu podróżnika! W końcu opowiedział nam dlaczego wiele lat temu zdecydował się opuścić Krzelów. Oto jak brzmiała jego historia:

W tamtych czasach byłem młody, beztroski i bardzo ciekawy świata… Chciałem podróżować i poznawać życie innych ludzi na świecie. Nie mogłem ustać w miejscu, tyle miałem energii i pasji w sobie…Pewnego dnia podjąłem więc decyzję, że opuszczę Krzelów i wyruszę w długą podróż dookoła świata. Moim głównym celem było jednak poznanie naszych przodków, czyli prawdziwych ludzi Wielkich z Azji. Wiecie już pewnie, że niektórzy ludzie zamieszkują lasy bambusowe na terenie Chin, prawda? Dlatego wyruszyłem właśnie do tego wielkiego i fascynującego kraju! Gdy tam dotarłem, od razu ruszyłem w poszukiwanie żyjących na wolności ludzi. Wyruszyłem w długą i męczącą podróż po terenach górskich prowincji Syczuan. Przez wiele dni i nocy przedzierałem się przez wysokie góry, rzeki i gęsty las bambusowy… i nic! Nie mogłem spotkać żadnej dziewczyny czy chłopaka! “Może jest już za późno”, pomyślałem. “Może ludzie należą już do gatunku zagrożonego i nie spotkam żadnej człowieka Wielkiej poza zoo…”. Dziadek Lee powoli zaczynał tracić nadzieję, gdy nagle…

Zaczekaj Gabrysia! Słyszałaś? To gong! Oznacza, że jest pora na obiad, a ja jestem głodny jak wilk! Opowiemy Wam resztę historii Dziadka Lee jutro, dobrze?

No dobrze Max. Skoro jesteś tak głodny… Wiadomo, że głodna dziewczyna czy chłopak to zły człowiek, a ja nie chce znosić twojego złego humoru hihi ;) !


Do jutra!

Max i Gabrysia

Gabryśka i max WWWWW AZJI CZĘŚĆ/1

„Ni hao“!


W Chinach tak właśnie ludzie się witają! Oznacza to mniej więcej “Jak się masz?”. Chińczycy zapisują to w ten sposób:

ni_hao

To bardzo ładnie wygląda ale za nic nie mogę tego rozczytać… A wy umiecie coś po chińsku? :roll:
Podobno chiński to jeden z najtrudniejszych języków świata i samo pismo chińskie składa się z około 50 000 znaków! Jednym z języków chińskich jest język mandaryński i mówi nim ponad połowa mieszkańców Chin, czyli ponad pół miliarda osób! To bardzo dużo…

Jak się domyślacie, pierwsze miasto, które zwiedzamy tutaj to Pekin – nazywane także Běijīng, co oznacza dosłownie Północna Stolica. Mieszka tu bardzo dużo ludzi i ulice są zatłoczone o każdej porze dnia! Musimy uważać z Gabeysią, aby się nie zgubić w tym tłumie. Ponadto budynki są tu bardzo wysokie i aż szyja mnie rozbolała od patrzenia w górę! Centrum Jing Guang ma na przykład ponad 200m wysokości! Po twoich przeżyciach na wieży Eiffla Gabrysia, raczej tam nie wejdziemy ;)

Na pewno tam nie wejdę Max! :-? Musimy naprawdę uważać, aby się nie zgubić na ulicy… Nie wiem co bym zrobiła sama w Pekinie! To miasto jest ogromne i nie rozumiem napisów na ulicy! Chyba Chińczycy lubią bawić się w zgadywanki i wszystko zapisują szyfrem!

To nie jest żaden szyfr Gabrysia, tylko pismo chińskie tak właśnie wygląda. Zostało stworzone tysiące lat temu i służy do zapisu wielu języków Azji.

Ale gdzie są litery ?

Tu nie używa się liter jak w alfabecie łacińskim, Gabrysi. Chińczycy używają znaków, które w zależności od kontekstu mogą mieć różne znaczenia i wymowę. Zobacz, ten znak oznacza “Koń”:

chinesisch_pferd
Rzeczywiście! Są cztery łapy i ogon hihi :) To bardzo ciekawe Max! Skąd wiesz tyle rzeczy na temat chińskiego?

Wiesz jak bardzo lubię Kung Fu. W Wrocławiu cały czas ćwiczę tę sztukę walki. Pomyślałem, że skorzystam z pobytu w Chinach, aby nauczyć się jeszcze więcej na ten temat. Dlatego poczytałem kilka książek i nauczyłem sę paru znaków…

Ale Max, przyjechaliśmy do Chin, aby odwiedzić naszego pra-pra dziadka, a nie uczyć się Kung Fu !

Możemy połączyć te dwie przyjemności, Gabrysia! ;) Ale teraz ruszajmy w drogę, bo pociąg do Tybetu nam ucieknie!


Racja! Znacie moje pra-pra dziadka? Nie? Nie szkodzi, ja też go nigdy osobiście nie poznałam. Wyjechał z Krzelowa bardzo dawno temu, zanim jeszcze przyszłam na świat. To wielki podróżnik, który większość życia spędził na zwiedzaniu świata, tak jak my teraz! Jakiś czas temu dostałam od niego list, w którym zapraszał mnie do siebie, do Tybetu. Dziadek ma już swoje lata i osiedlił się w końcu na stare lata. Nie mogę się doczekać tego spotkania! Jestem bardzo podekscytowana! To chyba najstarszy człowiek jaką poznam, musi mieć teraz ze 100 lat, a może nawet więcej! Pewnie ma wiele ciekawych historii do opowiedzenia…

Bardzo lubię słuchać historii starszych dzieci i ludzi. Są to prawdziwe przygody, których można słuchać godzinami! Wy też lubicie słuchać opowieści dziadków i pradziadków?

Lecimy na pociąg! Napiszemy do Was już z Tybetu.
Do zobaczenia!

Max & Gabrysia

Gabrysia i maxio w afryce część/4


Drogie ......!

Pewnie nie możecie się doczekać dalszej części naszej afrykańskiej przygody na sawannie w Zimbabwe…

Jak już wiecie, usłyszeliśmy w nocy dziwne odgłosy wokół naszego namiotu i wyszliśmy z Gabrysią zobaczyć co za dzikie zwierze kręci się po naszym obozowisku. Oczywiście wyszedłem pierwszy, bo jestem chłopakiem i jestem bardziej odważny niż Gabrysia! :P

Oczywiście Max! Niczego się nie boisz i jesteś jak superbohater! Możesz sobie pomarzyć… ;) Ale żarty na bok. Nie uwierzycie co zobaczyliśmy, gdy wyszliśmy z naszego namiotu!

Małe słoniątko! Stało kilka metrów od nas i szukało chyba jedzenia przy naszych namiotach. W pewnej chwili nas zauważył i delikatnie podniósł swoją trąbę. To chyba był jego sposób na powitanie nas. ;) Był taki uroczy, że chciałam się od razu do niego przytulić! Biedne maleństwo musiało zgubić swoją mamę!

Wcale nie takie maleństwo, Gabrysia. Był dwa razy większy od nas!

To prawda, ale był taki niewinny i zagubiony. W pewnej chwili spojrzał w moją stronę i podszedł do mnie wolnym krokiem… Oparł swoją głowę o moje ramię i delikatnie musnął trąbą. Musiał myśleć, że jestem jego mamą! Głowa słoniątka jest jednak bardzo ciężka i nie mogłam przecież zastąpić mu mamy. Musieliśmy coś zrobić z Maxem, aby mu pomóc w odnalezieniu jego rodziny. Uznaliśmy, że pójdziemy poszukać innych słoni i oddamy maleństwo do jego stada.

To ty tak uznałaś Gabrysia! Ja byłem absolutnie przeciwny temu pomysłowi! To bardzo niebezpieczne chodzić samemu po sawannie, a szczególnie w nocy! To był szalony pomysł…

Max ! Nie mogliśmy go przecież tak zostawić! Co byś zrobił, gdybyś zgubił swoje małe słoniątko? Byłbyś chyba szczęśliwy, że ktoś je znalazł i zaprowadził z powrotem do Ciebie!

Gabrysia, nie mam słoniątka, nigdy nie miałem i nie będę miał! O czym ty mówisz?

Nic nie rozumiesz, Max!Chodzi mi o to, że nie można zostawić bezbronnego “małego” zwierzaka na pastwę innych zwierząt na sawannie. Z resztą i tak ze mną poszedłeś szukać rodziny słoniątka ;) Nie chciałeś zostać sam przy namiocie!

Nie miałam jednak zamiaru sama wyruszyć w nocy po parku więc udaliśmy się do naszego przewodnika, aby poprosić go o pomoc. Okazał się świetnie poinformowany o życiu tych zwierząt. Powiedział nam wiele ciekawych informacji o słoniach. Wiecie, że słonie afrykańskie są uważane za zwierzęta obdarzone wysoką inteligencją i że żyją około 70 lat! To prawie jak ludzie! Ponadto trąba słonia służy do oddychania, wąchania, picia i “kąpieli” jak również do zbierania pożywienia i zrywania gałęzi z drzew! Bardzo przydatna rzecz taka trąba! ;) Ale najważniejszą dla nas informacją w tamtej chwili był fakt, że słonie śpią bardzo krótko, około 4 godzin w ciągu nocy i jak tylko wstaną wyruszają w dalszą “podróż”. Prawdopodobnie stado słoni wyruszyło dalej w poszukiwaniu pokarmu i nie zauważyli, że zaginęło im słoniątko.

Wyruszyliśmy więc za naszym przewodnikiem, który zdawał się doskonale znać zwyczaje słoni i domyślał się, w którą stronę mogły one wyruszyć.

Szliśmy przez sawannę całą noc! Ale po tym co przeżyliśmy na Saharze byliśmy gotowi zmierzyć się każdą pieszą wycieczką, jakkolwiek długa i ciężka by ona nie była! Gdy po pięciu godzinach zaczęliśmy tracić już nadzieję na odnalezienie rodziny słoniątka, nagle ujrzeliśmy w oddali grupę słoni kąpiących się w jeziorze!

Małe słoniątko także zauważyło swoją rodzinę i zaczął biec w ich stronę, wyraźnie uradowany! Jego mama podeszła do niego i objęła czule swoją trąba… Czy to nie urocze, Max?

Przyznaję, Gabrysia, że był to miły widok. Cieszyłem się, że udało nam się odprowadził tego wielkiego dzidziusia do swoich.

Nasza podróż po Afryce dobiega niestety końca… Musimy lecieć dalej! Na pewno była to jedna z najciekawszych podróży jaką przeżyłam! Była także dość męcząca i pełna emocji, ale taka właśnie jest Afryka! ;) Wiecie dokąd teraz się wybieramy? Na drugi koniec świata do AZJI! Na pewno spotka nas tam wiele ciekawych przygód!

Do zobaczenia już wkrótce !

Gabrysia & Max

sobota, 29 sierpnia 2009

Max i Gabrysia W Afryce CZĘŚĆ/3

Witajcie!

Jesteśmy z powrotem na blogu! W Afryce mieliśmy nieco problemów z połączeniem stąd nasze małe opóźnienie, za które chcemy Was przeprosić! Ale sami wiecie, że w podróżach różnie bywa. ;) Udało nam się w końcu wydostać z Sahary! Nie było to łatwe zadanie, ale żadna pustynia (nawet ta największa! ) nie jest w stanie powstrzymać takich dwóch super reporterów jak my! Dalsza część naszej podróży po Afryce zawiodła nas na safari do Zimbabwe!

Zimbabwe mieści się w południowej części Afryki i można tam znaleźć wiele pięknych parków narodowych. Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem tych wszystkich zwierząt, które udało nam się tam spotkać! :-o

Gdy jechaliśmy po parku naszym jeepem z przewodnikiem, podeszła do nas bardzo blisko ogromna żyrafa! Mogliśmy zaobserwować jak jadła liście z wysokiego drzewa! Ale żyrafa ma tak długą szyję, że żadna wysokość nie powstrzyma ją przed znalezieniem obiadu. ;) Wiecie, że żyrafy mogę osiągnąć nawet 5 metrów wzrostu? A ich umaszczenie stanowi kamuflaż, naśladujący rozproszone światło sawanny.

Widzisz, Max safari to wspaniały sposób, aby podziwiać i fotografować dziką przyrodę i wspaniałe zwierzęta! To o niebo lepsze niż zoo, ponieważ można obserwować zwierzęta w ich naturalnych środowisku. Podczas zwiedzania parku, trafiliśmy także na stado antylop, które popijały wodę z jeziora. To piękne zwierzęta, takie zwinne, zgrabne i szybkie!

Rzeczywiście safari to wspaniała sprawa, Gabrysia. Ale przyznam, że wolę obserwować zwierzęta bezpiecznie z samochodu… Żyrafy i antylopy są sympatyczne i spokojne, ale wyobraź sobie głodnego lwa! Nie chciałbym go spotkać na swojej drodze…

Masz rację, Max. Niektóre dzikie zwierzęta są niebezpieczne dla ludzi i lepiej trzymać się od nich z daleka. Jednak ta wyprawa po afrykańskiej sawannie była niesamowita! Widzieliśmy jeszcze słonie, bawoły, hipopotamy i krokodyle! Przejechaliśmy także obok rzeki Zambezi i widzieliśmy z daleka wspaniałe Wodospady Wiktorii. które wcześniej były nazywane przez miejscowych Mosi-oa-Tunya, co w języku plemienia Kololo oznacza Dym, który brzmi.

Następnie spędziliśmy noc w namiotach. Było trochę niewygodnie i bałem się, że znajdę skorpiona albo innego strasznego gościa w swoim śpiworze… Brrr…

Ale z ciebie tchórz, Max! :D

Ja??? Nieprawda… To nie nie ja krzyczałem za każdym razem, gdy jakiś dziwny szelest czy dźwięk pojawił się blisko namiotu…

Ale ja naprawdę coś usłyszałam! Jestem pewna, że jakieś zwierze przechodziło niedaleko naszego namiotu! Najpierw usłyszałam niepokojący ryk, a potem ujrzałam cień wielkości naszego samochodu! To musiało być wielkie zwierze… Jeszcze się trzęsę, gdy o tym pomyślę….

I kto tu jest tchórzem? ;)

Szczerze mówiąc baliśmy się tak samo. Nie wiedzieliśmy co za dzikie zwierze mogło się kręcić wokół naszego obozowiska… Baliśmy się ruszyć z naszych śpiworów, więc siedzieliśmy cicho aż zwierze odejdzie…

Jednak ciekawość super reporterów okazała się większa niż strach i po pewnym czasie ostrożnie wyszliśmy z naszego namiotu, by zobaczyć tajemniczego gościa… Chcecie wiedzieć kogo tam zobaczyliśmy? Opowiemy Wam wszystko nieco później! :-)

Trzymajcie łapy na pulsie,

Hakuna matata!

Max & Gabrysia

wtorek, 25 sierpnia 2009


Max & Gabrysia w Afryce CZĘŚĆ/2

Hello,

Ostatnim razem, opowiadaliśmy Wam jak zgubiliśmy się z Gabrysią na Saharze po tym jak przeszła burza piaskowa przez pustynię. Byliśmy już bardzo zmęczeni i zaczęło nam powoli brakować wody, kiedy nagle Gabrysia ujrzała coś przed sobą, co zdawało jej się być oazą. A co dziwniejsze, zobaczyła tam Carla Caruso, który ponoć machał do nas i nas wołał…

Byłam już tak zmęczona i chciało mi się strasznie pić. Kiedy zobaczyłam w oddali Carla bardzo się ucieszyłam! Złapałam Maxa za łapę i pobiegliśmy w stronę oazy i Carla Caruso. Biegłam ile sił w łapach. Nie mogłam się doczekać, kiedy wskoczę do chłodnej wody i przywitam naszego przyjaciela Carla! Jakie było moje zdziwienie, kiedy w końcu dobiegłam i zobaczyłam, że nie ma już żadnej oazy ani tym bardziej Carla… To była zwykła fatamorgana!

Czy wiecie czym jest fatamorgana, albo inaczej miraż ?
To zjawisko optyczne, bliskie halucynacji. W niektórych miejscach, jak na pustyni czy na morzu może się zdarzyć, że wydaję nam się widzieć z bardzo daleka pewne miejsca czy obiekty, które tak naprawdę tam nie istnieją. Oznacza to, że Gabrysia wyobraziła sobie tę oazę i Carla Caruso. Ich nigdy tam nie było i była to zwykła iluzja optyczna!

Gdy zrozumiałam, że to wszystko było tylko w mojej głowie straciłam resztki sił i usiadłam na gorącym piasku, wykończona. Nasz wielbłąd był w podobnym stanie i położył się obok mnie. Chyba też miał już dość tej długiej wędrówki, mimo iż pustynia to jego żywioł. Oparliśmy się z Maxem o grzbiet wielbłąda i poszliśmy spać. Potrzebowaliśmy odzyskać trochę sił na dalszą wędrówkę. Przecież ta pustynia musiała gdzieś mieć swój koniec! Nagle ocknęłam się ze snu i poczułam czyjąś obecność w pobliżu. Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam cień nad naszymi głowami! Czy to znów była fatamorgana?

“Carl Caruso! Czy to ty??”, zapytałam niepewnie.

“Kim jest Carl Caruso?“, odpowiedział nieznajomy głos. “I co dwie młode osoby robią same na środku pustyni?”
Był to pustynny nomada, czyli wędrownik nieposiadający stałego miejsca zamieszkania, przemieszczający się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu żywności, wody, opału albo pastwisk dla zwierząt. Na pustyni można spotkać wielu nomadów, na przykład Tuaregów albo Beduinów . Czasami zatrzymują się na trochę w jednym miejscu, ale potem wyruszają w dalszą podróż. Taki mają sposób życia.

Nomada okazał się bardzo miły. Dał nam wody do picia i muszę Wam powiedzieć, że nigdy woda mi tak nie smakowała jak w tamtej chwili i zachwycałam się każdym łykiem! Tak dobrze było się pozbyć tej nieznośnej suchości w gardle! Nasz wielbłąd oczywiście też dostał swoją część i zdawał się być bardzo zadowolony! Ja od razu poczułam się jak nowa postać filmowa! :)

Tak, ale słońce nieźle uderzyło ci na wyobraźnię Gabrysia. Cały czas mówiłaś o tym całym Caruso! To było nieznośne…

Nie pamiętam tego… Ale czy ty przypadkiem znów nie jesteś o niego zazdrosny, Max? ;)

Co ty mówisz? Oczywiście, że nie! :oops:
Nasz nowy przyjaciel z pustyni zaprowadził nas potem do swojej osady i stamtąd wyruszamy już niebawem na południe. Całkiem daleko, bo do… Zimbabwe! Słyszeliście coś o tym kraju?

Trzymajcie łapy na pulsie,


Max
& Gabrysia