niedziela, 30 sierpnia 2009

Max i Gabrysia w Azji CZĘŚĆ/2

Witam wszystkich !

Jesteśmy już w Tybecie i udało nam się w końcu spotkać z Pan Lee, pra-pra dziadkiem Gabrysi! To bardzo ciekawy starszy pan, który bardzo dziwnie się ubiera. Nosi wokół pasa owiniętą togę (czyli szeroki pas materiału) i nic więcej! Ponadto jest zupełnie łysy i ma bardzo dużo zmarszczek.

Dziadek Lee jest bardzo stary, Max. Ma ponad sto lat! Jego strój to tradycyjna szata szafranowa mnichów tybetańskich. Dziadek Lee jest mnichem w tutejszym klasztorze buddyjskim i stąd jego dziwny strój!

Gdy weszliśmy do świątyni buddyjskiej można było ujrzeć wszędzie te pomarańczowe szaty i trudno było się domyśleć, w której z nich jest pra-pra dziadek Gabrysi. Gabrysia nigdy go nie widziała, więc nie wiedzieliśmy jak wygląda i po czym go rozpoznać. Ujrzałem nagle wielki gong na środku świątyni i wpadłem na wspaniały pomysł! Trzeba było uderzyć w niego, aby przykuć uwagę wszystkich mnichów i potem zawołać imię pra-pra dziadka Gabrysi! To był jedyny sposób, aby go odnaleźć w tym tłumie szafranowych szat i palących się kadzideł…

No i Max poszedł na całość! Tak mocno uderzył w gong, że niemal zatrzęsły się ściany starej świątyni! W buddyjskich świątyniach obowiązuje cisza, która jest niezbędna do medytacji mnichów, czyli stanu głębokiego skupienia i namysłu. Gdy dźwięk gonga rozbrzmiał dookoła, wszystkie oczy się zwróciły w naszą stronę… Czuliśmy się trochę niezręcznie, ale było już za późno, by się wycofać. “Pan Lee?”, wymamrotał Max.
W świątyni nastała głęboka cisza i mnisi patrzyli wokół siebie ze zdziwieniem. “Pan Lee?”, powtórzył nieco głośniej Max. “Czy jest tutaj Pan Lee z Krzelowa?” Nagle, wśród tłumu zauważyliśmy małą postać, która szybkim krokiem podążała w naszym kierunku. “Gabrysia, czy to ty???”, powiedziała do mnie starszy człowiek w szafranowej szacie. To był mój pra-pra dziadek, bez wątpienia! Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Dziadek Lee trzymał mnie już w swoich ramionach. To było bardzo wzruszające…

Był naprawdę szczęśliwy, że widzi Gabrysię ! Nie chciał jej puścić! :)

Następnie wyszliśmy ze świątyni i poszliśmy usiąść w spokojnym i cichym miejscu. Był to przepiękny ogród tuż obok świątyni buddyjskiej, starannie pielęgnowany przez mnichów i rzeczywiście było to chyba najbardziej spokojne i przyjemne miejsce, w którym kiedykolwiek byłam. Dziadek Lee przez długie godziny opowiadał nam bardzo ciekawe historie! W końcu przeżył już sto lat i widział wiele fascynujących rzeczy w swoim długim życiu podróżnika! W końcu opowiedział nam dlaczego wiele lat temu zdecydował się opuścić Krzelów. Oto jak brzmiała jego historia:

W tamtych czasach byłem młody, beztroski i bardzo ciekawy świata… Chciałem podróżować i poznawać życie innych ludzi na świecie. Nie mogłem ustać w miejscu, tyle miałem energii i pasji w sobie…Pewnego dnia podjąłem więc decyzję, że opuszczę Krzelów i wyruszę w długą podróż dookoła świata. Moim głównym celem było jednak poznanie naszych przodków, czyli prawdziwych ludzi Wielkich z Azji. Wiecie już pewnie, że niektórzy ludzie zamieszkują lasy bambusowe na terenie Chin, prawda? Dlatego wyruszyłem właśnie do tego wielkiego i fascynującego kraju! Gdy tam dotarłem, od razu ruszyłem w poszukiwanie żyjących na wolności ludzi. Wyruszyłem w długą i męczącą podróż po terenach górskich prowincji Syczuan. Przez wiele dni i nocy przedzierałem się przez wysokie góry, rzeki i gęsty las bambusowy… i nic! Nie mogłem spotkać żadnej dziewczyny czy chłopaka! “Może jest już za późno”, pomyślałem. “Może ludzie należą już do gatunku zagrożonego i nie spotkam żadnej człowieka Wielkiej poza zoo…”. Dziadek Lee powoli zaczynał tracić nadzieję, gdy nagle…

Zaczekaj Gabrysia! Słyszałaś? To gong! Oznacza, że jest pora na obiad, a ja jestem głodny jak wilk! Opowiemy Wam resztę historii Dziadka Lee jutro, dobrze?

No dobrze Max. Skoro jesteś tak głodny… Wiadomo, że głodna dziewczyna czy chłopak to zły człowiek, a ja nie chce znosić twojego złego humoru hihi ;) !


Do jutra!

Max i Gabrysia

Gabryśka i max WWWWW AZJI CZĘŚĆ/1

„Ni hao“!


W Chinach tak właśnie ludzie się witają! Oznacza to mniej więcej “Jak się masz?”. Chińczycy zapisują to w ten sposób:

ni_hao

To bardzo ładnie wygląda ale za nic nie mogę tego rozczytać… A wy umiecie coś po chińsku? :roll:
Podobno chiński to jeden z najtrudniejszych języków świata i samo pismo chińskie składa się z około 50 000 znaków! Jednym z języków chińskich jest język mandaryński i mówi nim ponad połowa mieszkańców Chin, czyli ponad pół miliarda osób! To bardzo dużo…

Jak się domyślacie, pierwsze miasto, które zwiedzamy tutaj to Pekin – nazywane także Běijīng, co oznacza dosłownie Północna Stolica. Mieszka tu bardzo dużo ludzi i ulice są zatłoczone o każdej porze dnia! Musimy uważać z Gabeysią, aby się nie zgubić w tym tłumie. Ponadto budynki są tu bardzo wysokie i aż szyja mnie rozbolała od patrzenia w górę! Centrum Jing Guang ma na przykład ponad 200m wysokości! Po twoich przeżyciach na wieży Eiffla Gabrysia, raczej tam nie wejdziemy ;)

Na pewno tam nie wejdę Max! :-? Musimy naprawdę uważać, aby się nie zgubić na ulicy… Nie wiem co bym zrobiła sama w Pekinie! To miasto jest ogromne i nie rozumiem napisów na ulicy! Chyba Chińczycy lubią bawić się w zgadywanki i wszystko zapisują szyfrem!

To nie jest żaden szyfr Gabrysia, tylko pismo chińskie tak właśnie wygląda. Zostało stworzone tysiące lat temu i służy do zapisu wielu języków Azji.

Ale gdzie są litery ?

Tu nie używa się liter jak w alfabecie łacińskim, Gabrysi. Chińczycy używają znaków, które w zależności od kontekstu mogą mieć różne znaczenia i wymowę. Zobacz, ten znak oznacza “Koń”:

chinesisch_pferd
Rzeczywiście! Są cztery łapy i ogon hihi :) To bardzo ciekawe Max! Skąd wiesz tyle rzeczy na temat chińskiego?

Wiesz jak bardzo lubię Kung Fu. W Wrocławiu cały czas ćwiczę tę sztukę walki. Pomyślałem, że skorzystam z pobytu w Chinach, aby nauczyć się jeszcze więcej na ten temat. Dlatego poczytałem kilka książek i nauczyłem sę paru znaków…

Ale Max, przyjechaliśmy do Chin, aby odwiedzić naszego pra-pra dziadka, a nie uczyć się Kung Fu !

Możemy połączyć te dwie przyjemności, Gabrysia! ;) Ale teraz ruszajmy w drogę, bo pociąg do Tybetu nam ucieknie!


Racja! Znacie moje pra-pra dziadka? Nie? Nie szkodzi, ja też go nigdy osobiście nie poznałam. Wyjechał z Krzelowa bardzo dawno temu, zanim jeszcze przyszłam na świat. To wielki podróżnik, który większość życia spędził na zwiedzaniu świata, tak jak my teraz! Jakiś czas temu dostałam od niego list, w którym zapraszał mnie do siebie, do Tybetu. Dziadek ma już swoje lata i osiedlił się w końcu na stare lata. Nie mogę się doczekać tego spotkania! Jestem bardzo podekscytowana! To chyba najstarszy człowiek jaką poznam, musi mieć teraz ze 100 lat, a może nawet więcej! Pewnie ma wiele ciekawych historii do opowiedzenia…

Bardzo lubię słuchać historii starszych dzieci i ludzi. Są to prawdziwe przygody, których można słuchać godzinami! Wy też lubicie słuchać opowieści dziadków i pradziadków?

Lecimy na pociąg! Napiszemy do Was już z Tybetu.
Do zobaczenia!

Max & Gabrysia

Gabrysia i maxio w afryce część/4


Drogie ......!

Pewnie nie możecie się doczekać dalszej części naszej afrykańskiej przygody na sawannie w Zimbabwe…

Jak już wiecie, usłyszeliśmy w nocy dziwne odgłosy wokół naszego namiotu i wyszliśmy z Gabrysią zobaczyć co za dzikie zwierze kręci się po naszym obozowisku. Oczywiście wyszedłem pierwszy, bo jestem chłopakiem i jestem bardziej odważny niż Gabrysia! :P

Oczywiście Max! Niczego się nie boisz i jesteś jak superbohater! Możesz sobie pomarzyć… ;) Ale żarty na bok. Nie uwierzycie co zobaczyliśmy, gdy wyszliśmy z naszego namiotu!

Małe słoniątko! Stało kilka metrów od nas i szukało chyba jedzenia przy naszych namiotach. W pewnej chwili nas zauważył i delikatnie podniósł swoją trąbę. To chyba był jego sposób na powitanie nas. ;) Był taki uroczy, że chciałam się od razu do niego przytulić! Biedne maleństwo musiało zgubić swoją mamę!

Wcale nie takie maleństwo, Gabrysia. Był dwa razy większy od nas!

To prawda, ale był taki niewinny i zagubiony. W pewnej chwili spojrzał w moją stronę i podszedł do mnie wolnym krokiem… Oparł swoją głowę o moje ramię i delikatnie musnął trąbą. Musiał myśleć, że jestem jego mamą! Głowa słoniątka jest jednak bardzo ciężka i nie mogłam przecież zastąpić mu mamy. Musieliśmy coś zrobić z Maxem, aby mu pomóc w odnalezieniu jego rodziny. Uznaliśmy, że pójdziemy poszukać innych słoni i oddamy maleństwo do jego stada.

To ty tak uznałaś Gabrysia! Ja byłem absolutnie przeciwny temu pomysłowi! To bardzo niebezpieczne chodzić samemu po sawannie, a szczególnie w nocy! To był szalony pomysł…

Max ! Nie mogliśmy go przecież tak zostawić! Co byś zrobił, gdybyś zgubił swoje małe słoniątko? Byłbyś chyba szczęśliwy, że ktoś je znalazł i zaprowadził z powrotem do Ciebie!

Gabrysia, nie mam słoniątka, nigdy nie miałem i nie będę miał! O czym ty mówisz?

Nic nie rozumiesz, Max!Chodzi mi o to, że nie można zostawić bezbronnego “małego” zwierzaka na pastwę innych zwierząt na sawannie. Z resztą i tak ze mną poszedłeś szukać rodziny słoniątka ;) Nie chciałeś zostać sam przy namiocie!

Nie miałam jednak zamiaru sama wyruszyć w nocy po parku więc udaliśmy się do naszego przewodnika, aby poprosić go o pomoc. Okazał się świetnie poinformowany o życiu tych zwierząt. Powiedział nam wiele ciekawych informacji o słoniach. Wiecie, że słonie afrykańskie są uważane za zwierzęta obdarzone wysoką inteligencją i że żyją około 70 lat! To prawie jak ludzie! Ponadto trąba słonia służy do oddychania, wąchania, picia i “kąpieli” jak również do zbierania pożywienia i zrywania gałęzi z drzew! Bardzo przydatna rzecz taka trąba! ;) Ale najważniejszą dla nas informacją w tamtej chwili był fakt, że słonie śpią bardzo krótko, około 4 godzin w ciągu nocy i jak tylko wstaną wyruszają w dalszą “podróż”. Prawdopodobnie stado słoni wyruszyło dalej w poszukiwaniu pokarmu i nie zauważyli, że zaginęło im słoniątko.

Wyruszyliśmy więc za naszym przewodnikiem, który zdawał się doskonale znać zwyczaje słoni i domyślał się, w którą stronę mogły one wyruszyć.

Szliśmy przez sawannę całą noc! Ale po tym co przeżyliśmy na Saharze byliśmy gotowi zmierzyć się każdą pieszą wycieczką, jakkolwiek długa i ciężka by ona nie była! Gdy po pięciu godzinach zaczęliśmy tracić już nadzieję na odnalezienie rodziny słoniątka, nagle ujrzeliśmy w oddali grupę słoni kąpiących się w jeziorze!

Małe słoniątko także zauważyło swoją rodzinę i zaczął biec w ich stronę, wyraźnie uradowany! Jego mama podeszła do niego i objęła czule swoją trąba… Czy to nie urocze, Max?

Przyznaję, Gabrysia, że był to miły widok. Cieszyłem się, że udało nam się odprowadził tego wielkiego dzidziusia do swoich.

Nasza podróż po Afryce dobiega niestety końca… Musimy lecieć dalej! Na pewno była to jedna z najciekawszych podróży jaką przeżyłam! Była także dość męcząca i pełna emocji, ale taka właśnie jest Afryka! ;) Wiecie dokąd teraz się wybieramy? Na drugi koniec świata do AZJI! Na pewno spotka nas tam wiele ciekawych przygód!

Do zobaczenia już wkrótce !

Gabrysia & Max

sobota, 29 sierpnia 2009

Max i Gabrysia W Afryce CZĘŚĆ/3

Witajcie!

Jesteśmy z powrotem na blogu! W Afryce mieliśmy nieco problemów z połączeniem stąd nasze małe opóźnienie, za które chcemy Was przeprosić! Ale sami wiecie, że w podróżach różnie bywa. ;) Udało nam się w końcu wydostać z Sahary! Nie było to łatwe zadanie, ale żadna pustynia (nawet ta największa! ) nie jest w stanie powstrzymać takich dwóch super reporterów jak my! Dalsza część naszej podróży po Afryce zawiodła nas na safari do Zimbabwe!

Zimbabwe mieści się w południowej części Afryki i można tam znaleźć wiele pięknych parków narodowych. Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem tych wszystkich zwierząt, które udało nam się tam spotkać! :-o

Gdy jechaliśmy po parku naszym jeepem z przewodnikiem, podeszła do nas bardzo blisko ogromna żyrafa! Mogliśmy zaobserwować jak jadła liście z wysokiego drzewa! Ale żyrafa ma tak długą szyję, że żadna wysokość nie powstrzyma ją przed znalezieniem obiadu. ;) Wiecie, że żyrafy mogę osiągnąć nawet 5 metrów wzrostu? A ich umaszczenie stanowi kamuflaż, naśladujący rozproszone światło sawanny.

Widzisz, Max safari to wspaniały sposób, aby podziwiać i fotografować dziką przyrodę i wspaniałe zwierzęta! To o niebo lepsze niż zoo, ponieważ można obserwować zwierzęta w ich naturalnych środowisku. Podczas zwiedzania parku, trafiliśmy także na stado antylop, które popijały wodę z jeziora. To piękne zwierzęta, takie zwinne, zgrabne i szybkie!

Rzeczywiście safari to wspaniała sprawa, Gabrysia. Ale przyznam, że wolę obserwować zwierzęta bezpiecznie z samochodu… Żyrafy i antylopy są sympatyczne i spokojne, ale wyobraź sobie głodnego lwa! Nie chciałbym go spotkać na swojej drodze…

Masz rację, Max. Niektóre dzikie zwierzęta są niebezpieczne dla ludzi i lepiej trzymać się od nich z daleka. Jednak ta wyprawa po afrykańskiej sawannie była niesamowita! Widzieliśmy jeszcze słonie, bawoły, hipopotamy i krokodyle! Przejechaliśmy także obok rzeki Zambezi i widzieliśmy z daleka wspaniałe Wodospady Wiktorii. które wcześniej były nazywane przez miejscowych Mosi-oa-Tunya, co w języku plemienia Kololo oznacza Dym, który brzmi.

Następnie spędziliśmy noc w namiotach. Było trochę niewygodnie i bałem się, że znajdę skorpiona albo innego strasznego gościa w swoim śpiworze… Brrr…

Ale z ciebie tchórz, Max! :D

Ja??? Nieprawda… To nie nie ja krzyczałem za każdym razem, gdy jakiś dziwny szelest czy dźwięk pojawił się blisko namiotu…

Ale ja naprawdę coś usłyszałam! Jestem pewna, że jakieś zwierze przechodziło niedaleko naszego namiotu! Najpierw usłyszałam niepokojący ryk, a potem ujrzałam cień wielkości naszego samochodu! To musiało być wielkie zwierze… Jeszcze się trzęsę, gdy o tym pomyślę….

I kto tu jest tchórzem? ;)

Szczerze mówiąc baliśmy się tak samo. Nie wiedzieliśmy co za dzikie zwierze mogło się kręcić wokół naszego obozowiska… Baliśmy się ruszyć z naszych śpiworów, więc siedzieliśmy cicho aż zwierze odejdzie…

Jednak ciekawość super reporterów okazała się większa niż strach i po pewnym czasie ostrożnie wyszliśmy z naszego namiotu, by zobaczyć tajemniczego gościa… Chcecie wiedzieć kogo tam zobaczyliśmy? Opowiemy Wam wszystko nieco później! :-)

Trzymajcie łapy na pulsie,

Hakuna matata!

Max & Gabrysia

wtorek, 25 sierpnia 2009


Max & Gabrysia w Afryce CZĘŚĆ/2

Hello,

Ostatnim razem, opowiadaliśmy Wam jak zgubiliśmy się z Gabrysią na Saharze po tym jak przeszła burza piaskowa przez pustynię. Byliśmy już bardzo zmęczeni i zaczęło nam powoli brakować wody, kiedy nagle Gabrysia ujrzała coś przed sobą, co zdawało jej się być oazą. A co dziwniejsze, zobaczyła tam Carla Caruso, który ponoć machał do nas i nas wołał…

Byłam już tak zmęczona i chciało mi się strasznie pić. Kiedy zobaczyłam w oddali Carla bardzo się ucieszyłam! Złapałam Maxa za łapę i pobiegliśmy w stronę oazy i Carla Caruso. Biegłam ile sił w łapach. Nie mogłam się doczekać, kiedy wskoczę do chłodnej wody i przywitam naszego przyjaciela Carla! Jakie było moje zdziwienie, kiedy w końcu dobiegłam i zobaczyłam, że nie ma już żadnej oazy ani tym bardziej Carla… To była zwykła fatamorgana!

Czy wiecie czym jest fatamorgana, albo inaczej miraż ?
To zjawisko optyczne, bliskie halucynacji. W niektórych miejscach, jak na pustyni czy na morzu może się zdarzyć, że wydaję nam się widzieć z bardzo daleka pewne miejsca czy obiekty, które tak naprawdę tam nie istnieją. Oznacza to, że Gabrysia wyobraziła sobie tę oazę i Carla Caruso. Ich nigdy tam nie było i była to zwykła iluzja optyczna!

Gdy zrozumiałam, że to wszystko było tylko w mojej głowie straciłam resztki sił i usiadłam na gorącym piasku, wykończona. Nasz wielbłąd był w podobnym stanie i położył się obok mnie. Chyba też miał już dość tej długiej wędrówki, mimo iż pustynia to jego żywioł. Oparliśmy się z Maxem o grzbiet wielbłąda i poszliśmy spać. Potrzebowaliśmy odzyskać trochę sił na dalszą wędrówkę. Przecież ta pustynia musiała gdzieś mieć swój koniec! Nagle ocknęłam się ze snu i poczułam czyjąś obecność w pobliżu. Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam cień nad naszymi głowami! Czy to znów była fatamorgana?

“Carl Caruso! Czy to ty??”, zapytałam niepewnie.

“Kim jest Carl Caruso?“, odpowiedział nieznajomy głos. “I co dwie młode osoby robią same na środku pustyni?”
Był to pustynny nomada, czyli wędrownik nieposiadający stałego miejsca zamieszkania, przemieszczający się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu żywności, wody, opału albo pastwisk dla zwierząt. Na pustyni można spotkać wielu nomadów, na przykład Tuaregów albo Beduinów . Czasami zatrzymują się na trochę w jednym miejscu, ale potem wyruszają w dalszą podróż. Taki mają sposób życia.

Nomada okazał się bardzo miły. Dał nam wody do picia i muszę Wam powiedzieć, że nigdy woda mi tak nie smakowała jak w tamtej chwili i zachwycałam się każdym łykiem! Tak dobrze było się pozbyć tej nieznośnej suchości w gardle! Nasz wielbłąd oczywiście też dostał swoją część i zdawał się być bardzo zadowolony! Ja od razu poczułam się jak nowa postać filmowa! :)

Tak, ale słońce nieźle uderzyło ci na wyobraźnię Gabrysia. Cały czas mówiłaś o tym całym Caruso! To było nieznośne…

Nie pamiętam tego… Ale czy ty przypadkiem znów nie jesteś o niego zazdrosny, Max? ;)

Co ty mówisz? Oczywiście, że nie! :oops:
Nasz nowy przyjaciel z pustyni zaprowadził nas potem do swojej osady i stamtąd wyruszamy już niebawem na południe. Całkiem daleko, bo do… Zimbabwe! Słyszeliście coś o tym kraju?

Trzymajcie łapy na pulsie,


Max
& Gabrysia

Gabrysia i max w Afryce CZĘŚĆ/1

Siedzimy właśnie na środku pustyni Sahara w Afryce! I jesteśmy zupełnie sami!!! Wokół nas jest tylko piasek i palące słońce! Nie ma tu nikogo!!!

Zacznijmy naszą historię od początku, Gabrysia.

Dobrze… To bardzo proste: Max bardzo chciał zobaczyć pustynię…

Zgadza się! Słyszałem wiele razy, że Sahara to największa gorąca pustynia na ziemi! Nie mogłem tego przegapić! To jakby największa istniejąca piaskownica na kuli ziemskiej i przez całą podróż do Afryki tylko myślałem o tym jak zbuduję tam największy zamek z piasku, jaki kiedykolwiek powstał! Spakowałem więc do plecaka wiadro, łopatę i wszystko co jest niezbędne do zbudowania zamku i wyruszyliśmy w stronę…

…Sahary. Rzeczywiście sporo tu piasku, ale Max chyba zapomniał, że do budowania zamków z piasku potrzebna jest także woda. A nie ma tutaj ani kropli wody!!! I jest tak gorąco…

Ale przyznasz Gabrysia, że jest tu pięknie! Nigdy nie widziałem czegoś takiego! Kilometry piaskowych wydm to naprawdę niesamowity widok! Powiedziano nam, że to niebezpieczne wyruszać samemu na pustynię więc dołączyliśmy do innej grupy turystów. Każdy z nas dostał nawet wielbłąda! To miał być nasz środek transportu podczas podróży po Saharze! Nigdy wcześniej nie siedziałem na wielbłądzie! Zakryliśmy nasze twarze chustami, tak aby piasek się tam nie dostał i aby słońce nas nie poparzyło. Gabrysia wyglądała bardzo śmiesznie w swoim turbanie! ;) Wyglądaliśmy jak prawdziwi Tuaregowie (to lud koczowniczy zamieszkujący tereny Sahary!). Wyruszyliśmy na naszych wielbłądach po piaskowych wydmach i po kilku godzinach zobaczyliśmy coś dziwnego na horyzoncie. Wyglądało to jak wielka chmura piasku, która szybko się zbliżała w naszą stronę! To była burza piaskowa!!! W kilka sekund wokół nas był już tylko piasek. Nic nie widzieliśmy! Nie mogłem dostrzec nawet swojej łapy, a tym bardziej stóp! Wszędzie był tylko piasek i silny wiatr! Burza odeszła tak szybko jak przyszła i nagle znów mogłem ujrzeć swoje łapy, stopy, Gabrysię i … i NIC! Nikogo nie było! Nasi towarzysze podróży, przewodnicy i wielbłądy zniknęli! Nie było po nich ani śladu!Byliśmy sami na tej wielkiej bezkresnej pustyni! Nie wiedzieliśmy, w którą stronę się udać bo wszystko wyglądało podobnie, wydmy zmieniały swój kształt z każdym powiewem wiatru. Uznaliśmy, że musimy iść naprzód i odnaleźć naszą grupę. Nie mogli być przecież daleko! Wyruszyliśmy więc w stronę zachodzącego słońca i tak już idziemy od dwóch dni… Jesteśmy wykończeni i zaczyna nam brakować już wody. Nawet nasz wielbłąd traci powoli siłę…

Poczekaj chwilę Max! Spójrz, tam coś jest!

Gdzie?

Za tobą! To chyba oaza! Nie wierze, tam stoi Carl Caruso! Zobacz, Max, macha do nas! Jesteśmy uratowani!

O czym ty mówisz Gabrysia? Nic nie widzę…

Tak to na pewno Carl! Szybko, Max! Biegnijmy tam! Jesteśmy w końcu bezpieczni!

Ale Gabrysia…

Do zobaczenia,

Max & Gabrysia


Gabrysia i Max w Hiszpani CZĘŚĆ/3

Witajcie ponownie!

Jak minął Wam weekend? Jak tam życie w Polsce? Przyznamy, że trochę tęsknimy ale mamy tyle ciekawych przygód podczas naszych podróży, że jesteśmy bardzo szczęśliwi!

Opowiemy Wam teraz jak potoczyła się lekcja flamenco Gabrysi na ulicach Sewilli!

Jak Wam wczesniej już pisałam, ta miła tancerka zaprosiła mnie na małą lekcję flamenco i oczywiście nie mogłam przegapić takiej okazji! :) Założyłam moją nowo zakupioną sukienkę z falbanami, miałam także piękny kolorowy szal i wachlarz. Włosy spięłam w kok i włożyłam w nie czerwony kwiat, tak aby wyglądać jak prawdziwa hiszpańska tancerka!

Muszę przyznać, że wyglądałaś świetnie, Senorita Gabrysia. 8)

Oj, dziękuję Max. :oops:
Wróciliśmy więc na tę samą ulicę, na której wcześniej odbywał się pokaz tańca. Piękna tancerka już na nas tam czekała. Gdy nas ujrzała, bardzo się ucieszyła i przywitała nas głośnym “Hola, amigos!!!”. Podeszła do mnie i zapytała mnie o imię. “Nazywam się hmmm…. garbasia, znaczy Gabrysia!” Muszę się Wam przyznać, że byłam bardzo zestresowana i zapomniałam nawet jak się nazywam!. Tancerka zaśmiała się i powiedziała: “Hola Gabrysia! Ja jestem Teresa. Bardzo mi miło, że będę mogła cię nauczyć trochę flamenco! Nie traćmy czasu! Zaczynajmy!” Odwróciła się potem do Maxa i rzekła: “Amigo! Daj nam rytm klaszcząc w dłonie! Ole!” Max zaczął klaskać, ale robił to zbyt szybko i w ogóle nie do rytmu… Klaskał tak jak się to robi na końcu jakiegoś wystąpienia albo spektaklu.

Poprosiła mnie, żebym klaskał i tak właśnie zrobiłem, ale chyba nie do końca o to chodziło… Podszedł do mnie wtedy gitarzysta i pokazał mi jak klaskać łapami tak, aby miało to odpowiedni rytm do tańca. Brzmiało to o niebo lepiej! Teresa zaczęła więc tańczyć. Powoli zaczęła wykonywać płynne ruchy rękami i wystukiwać rytm obcasami. Gabrysia starała się jak mogła, ale najwidoczniej nie było to takie łatwe… ” Gabrysia, musisz CZUĆ flamenco! Flamenco to nie tylko muzyka, to całe życie! Musisz dać się ponieść! Zamknij oczy i wsłuchaj się w muzykę i w swoje serce !”, powiedziała Teresa do Gabrysi.

Zrobiłam więc tak jak Teresa mówiła. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w muzykę. Powoli zaczęłam wykonywać kroki i potem poszło już samo! To było niesamowite przeżycie!

Ja też chciałbym się kiedyś nauczyć jakiegoś tańca. Czy Wy uczyliście się kiedyś tańczyć? Tańce towarzyskie, balet, a może i flamenco? Napiszcie o tym!

Teraz musimy zacząć się pakować w dalszą podróż! Wyruszamy, uwaga… do AFRYKI!!! Nie mogę się doczekać!

Oczywiście wysłaliśmy na Panfu kartkę z Hiszpanii, czy znaleźliście ją już?

Do zobaczenia w środę!Lub jeszcze dziś!!!

Max & Gabrysia

Gabrysia & Max w Hiszpani CZĘŚĆ/2

Holà,


Tyle ciekawych rzeczy dzieje się w Sewilli, że mieliśmy mało czasu aby usiąść i o tym napisać! Na przykład wczoraj, gdy spacerowaliśmy wieczorem po uliczkach miasta spotkaliśmy na naszej drodze zespół grający i tańczący flamenco!

Gabrysia pobiegła w ich stronę tak szybko, że ledwo udało mi się ją dogonić! Ona po prostu oszalała na punkcie flamenco, odkąd przyjechaliśmy do Hiszpanii!

Wiele osób stało wokół zespołu i patrzyli na nich z dużym podziwem. Tancerka była niesamowita! Miała bardzo poważną minę, gdy wykonywała ruchy taneczne, tak jakby muzyka była częścią jej samej. Widać, że nie był to tylko taniec, ale coś co płynęło prosto z jej duszy. To było niesamowite! Obok niej siedział mężczyzna, który grał na gitarze i śpiewał piękną pieśń. Nie znam hiszpańskiego ale mogę Wam powiedzieć, że po jego głosie i wyrazie twarzy widać było, że piosenka była smutna i szła prosto z serca. Nigdy nie zapomnę tego występu!

Gabrysi się tak spodobało, że zaczęła nawet tańczyć!

Nic nie mogłam na to poradzić, Max! Muzyka i emocje wzięły górę i moje nogi same ruszyły do tańca :D

Nagle
Gabrysia wyszła na środek zaimprowizowanej sceny i zaczęła tańczyć flamenco, tak jak się nauczyła tu w Sewilli. Tancerka i gitarzysta najwidoczniej się tego nie spodziewali i spojrzeli się na nią z dużym zdumieniem. Gabrysia ruszała rękami i tupała stopami, tak jakby chciała rozdeptać stado mrówek na chodniku. Była tak “zainspirowana” muzyką, że nie zauważyła nawet, kiedy gitarzysta przestał grać i na ulicy nastała cisza. Wszyscy się patrzyli na Gabrysię, która nadal tańczyła nie zwracając uwagi na to co się dzieję dookoła.

Co za wstyd !Kiedy nagle się ocknęłam, spojrzałam na te wszystkie wpatrzone we mnie twarze i chciałam zapaść się pod ziemię! Max jako jedyny zaczął bić brawo…

Ktoś musiał przerwać tę nieznośną ciszę…

Ja chciałam tylko uciec stamtąd… :oops:

Ale Gabrysia, nic się przecież nie stało. Może nie jesteś jeszcze profesjonalną tancerką flamenco, ale całkiem nieźle ci poszło!

Dzięki Max! ;) Dobrze, że tancerka flamenco była bardzo miła i zaproponowała mi, że nauczy mnie paru kroków!

Mnie ma nauczyć jak klaskać rękami do rytmu. Nie brzmi to zbyt trudno, na pewno sobie świetnie z tym poradzę. 8)

Już nie mogę się doczekać! Popołudniu opowiem Wam jak poszła nam nasza lekcja flamenco z Sewilli!

Hasta luego! Do zobaczenia!


Max
& Gabrysia

poniedziałek, 24 sierpnia 2009




Teraz trochę o mnie


Gabrysia i max w Hiszpani CZĘŚĆ/1

Olà!


Dziś piszemy do Was z Hiszpanii i tak właśnie ludzie się tutaj witają! :)

Powiem Wam, że podróż statkiem była dla mnie nieco męcząca, mam chyba chorobę morską… Cieszę się, że jestem już na lądzie i żadne fale mnie nie kołyszą!

Biedny Max się rozchorował i był zielony przez większość podróży.

TO było straszne ! Nigdy nie płynąłem tak długo na statku i nie wiedziałem, że kołysanie fal może być tak okropne… Gabrysia za to świetnie się bawiła i rozmawiała większość czasu z kapitanem. Ja teraz już przynajmniej wiem, że kapitanem nie zostanę ;) Czy Wy też kiedyś odbyliście dłuższą podróż na statku? Opowiedzcie nam o tym!

Ale teraz jesteśmy już w Hiszpanii, Max!

Zgadza się, senorita! :)

Jesteśmy teraz w mieście, które nazywa się Sewilla. To przepiękne miasto mieści się w regionie Andaluzji i słynie z tańca flamenco! Słyszeliście kiedyś o tym tańcu? Stroje tancerzy flamenco są przepiękne. Kobiety noszą długie spódnice z falbanami, mają wachlarze, kolorowe chusty i wystukują rytm obcasami. Muszę koniecznie wybrać się na kurs tańca i sprawić sobie taką sukienkę! W tym celu zabrałam dziś Maxa na małe zakupy. Wiecie jak chłopcy reagują na zakupy z dziewczynami! Zwykle się nudzą i są niecierpliwi… Ale muszę przyznać, że Max się postarał i nawet dobrze mi doradził w sprawie sukienki. Kiedy byłam w przymierzalni wykorzystał chwilę, aby sam przymierzyć strój tancerza flamenco: obcisłe spodnie, biała koszula, kamizelka, mała apaszka pod szyją. Wyglądał jak prawdziwy Hiszpan hihi!

Muszę powiedzieć, że wyglądałem całkiem nieźle! ;) Jednak ja zamiast tańca wolałbym się nauczyć gry na gitarze, która jest głównym akompaniamentem do flamenco. Coś czuję Gabrysia, że po powrocie do Wrocławia założymy nasz własny zespół!

Lecimy więc ćwiczyć! Napiszemy do Was później o naszych hiszpańskich przygodach!

gabrysia i Max

tam w oddali na tym obrazku u góry widać zamek a w tym pierwszym w oddali jak się przyjżycie zamek i plaża ach jak pięknie.Te zdjęcia są równierz na grafice dodałam



Gabrysia i max w Wielkiej Brytani CZĘŚĆ/4

Good afternoon!

Nie traćmy czasu i wróćmy od razu do naszej zagadki! Pamiętacie tajemniczy iścik pozostawiony przez złodzieja na miejscu zbrodni? Oto i on, da tych , którzy mają gorszą pamięć ;) :

Ja przeczytam, Max!

“Kto mnie szuka bez wytchnienia, znajdzie mnie obok Wielkiego Bena!

Gdy dwanaście razy bicie dzwona usłyszycie,

Może Wasze brzuchy nakarmicie?

Czekoladowy tort na przekąskę będzie wspaniały,

Ale w środku czeka Was prezent niemały!

Nie połamcie jednak zębów na tej czekoladzie,

Bo to właśnie w niej klucz do wszystkiego się znajdzie.”

Kim był Wielki Ben? To nie by żaden mężczyzna o tym imieniu, jak myśleliśmy na samym początku… Kiedy spacerowaliśmy sobie po Tower Bridge, nagle usłyszeliśmy jak wieża zegarowa, bardziej znana jako Big Ben, wybija dwunastą! To było to! Zrozumieliśmy, że musimy dobiec do Big Bena zanim ostatni dzwon wybije! Biegliśmy więc ile sił w łapach: 9, 10, 11, 12 – Udało się! Staliśmy pod wieżą. I co teraz?

Rozejrzeliśmy się dookoła i zobaczyliśmy jak jakiś sprzedawca właśnie rozkłada swoje stoisko…

Max patrzył się na niego z niedowierzaniem… 8O

Chciałem go o coś zapytać, ale nie wiedziałem od czego zacząć…

Max nie musiał go o nic pytać. Sprzedawca spojrzał w naszą stronę i podszedł do nas, niosąc coś w ręku. “Ach, to Wy! Kturzy bawią się w detektywów! Mam coś specjalnego da Was! Spróbujcie. Smacznego! Ha ha!” Mężczyzna podał Maxowi pudełko, w którym był spory kawałek ciasta czekoladowego! Chcieliśmy mu podziękować, lub cokolwiek powiedzieć ale po sprzedawcy nie było już ani śladu!

Byłem całkiem głodny i widok tego pysznego ciasta tylko sprawił, że mój brzuch zaczął burczeć jeszcze głośniej ;) Nie mogłem się doczekać, aby zjeść to czekoladowe cudo jak najszybciej! Bardzo miły ten sprzedawca, pomyślałem sobie. Gdy zamierzałem już wbić zęby w ciasto, usłyszałem krzyk: “Nieeeeeeee!!! Nie dotykaj tego, Max! A jeśli ciasto jest otrute? Nie słyszałeś nigdy o takich historiach? Przecież wiadomo, że nie można przyjmować słodyczy i innych rzeczy od nieznajomych! To niebezpieczne… ”
Ale było już za późno… Byłem tak głodne, że zjadłem już połowę ciasta. Było przepyszne! Czekolada delikatnie rozpływała się w moich ustach, a kawałki orzechów przyjemnie chrupały między zębami. To było chyba najlepsze ciasto czekoladowe jakie kiedykolwiek jadłem…Nagle jednak coś chrupnęło mocniej niż orzechy i prawie się udławiłem! Ledwo złapałem oddech i wyplułem tajemniczą rzecz. To był klucz. Gabrysia powiedziała do mnie cichym głosem: “Ten klucz na pewno otwiera jakieś drzwi w Big Benie…”

I (znowu) miałam rację :) !

Zakradliśmy się do wieży przechodząc cichutko za plecami strażnika. Doszliśmy do długich schodów i na palcach weszliśmy na samą górę wieży. Tam stanęliśmy przed dużymi drewnianymi drzwiami. Były zamknięte. Gabrysia wyciągnęła klucz z torebki i trzęsącymi łapami powoli otworzyliśmy tajemnicze wejście… W środku zastaliśmy ogromny i pusty pokój. Na samym środku leżała paczka z karteczką: “Dla Gabrysi i Maxa”. Gabrysia przez chwilę chyba pomyślała, że są Święta i krzyknęła: “Och, cudownie! Prezent da nas!” Chwyciła tajemniczą paczkę, rozerwała papier i otworzyła ją! BUM! Wyskoczył z niej śmiejący się klown na sprężynie!!! Jego uśmiech zdawał się być nie na miejscu w tej sytuacji, ae w rękach trzymał coś niezwykłego: czarny notes skradziony w Scotland Yardzie!

Ależ ja się przestraszyłam tego klowna! To ostatnia rzecz jakiej bym się spodziewała. Byliśmy jednak bardzo szczęśliwi, że udało nam się odnaleźć zagubiony notes! Wróciliśmy więc szybko do siedziby Scotand Yardu i opowiedzieliśmy o całej historii detektywom. Kiedy powiedzieliśmy im, że z tajemniczej paczki wyskoczyła kukła klowna, główny detektyw rzekł poważnie: ” To musiała być sprawka “Riddlera“- Człowieka Zagadki! Lubi on płatać figle i robić potem ludziom zagadki. W tym notesie znajduje się poufny adres mojej córki, która żyje w Meksyku. Gdybyście go nie odnaleźli, nie wiem czy kiedykolwiek bym ją jeszcze ujrzał an oczy! Wspaniale sobie poradziliście! Jesteście prawdziwymi detektywami!” Po chwili zastanowienia dodał jeszcze: ” Czy wy właśnie nie odbywacie podróży dookoła świata? Wpadłem na wspaniały pomysł! Może moglibyście wyświadczyć mi jeszcze jedną małą przysługę?”
Zapisał jakiś adres na kopercie, włożył do niej zapisane drobnym druczkiem kartki i wręczył ją nam. ” Gdybyście przypadkiem byli w Meksyku, czy moglibyście wręczyć ten list mojej córce? Nie mogę wysłać go pocztą, to zbyt niebezpieczne. Mam do Was pełne zaufanie i będę wam niesłychanie wdzięczny.”
Max poczuł się naprawdę ważny, jakby nagle stał się częścią detektywów Scotand Yardu! Wziął list z dużą powagą i staranne spakował go do swojego plecaka. I w ten sposób nasza lista miejsc do odwiedzenia w czasie podróży dookoła świata została powiększona o Meksyk!

Ale najpierw jedziemy do Hiszpanii! Może uda nam się trochę podszkolić hiszpański, abyśmy mogli lepiej się dogadać w Meksyku! Do Hiszpanii płyniemy statkiem – czeka nas więc jutro dłuuuuga podróż…

Czy znaleźliście już pocztówkę z Wielkiej Brytanii? Idźcie tam, gdzie jest zielono!

Hasta la vista,
Max
i Gabrysia

te wierze to:

“Tower Bridge” mieliśmy jeszcze w tamtym poście powiedzieć i pokazać no ale cuż brak czasu. Wady: nie widać go dobrze bo jest zrobiony nocą
Max i Gabrysia w Wielkiej Brytani CZĘŚĆ/3

Good Morning!


Czy zastanawialiście się przez cały weekend jak rozwiązać zagadkę z zaginionym notesem Scotland Yardu? Dziękujemy za Wasze liczne komentarze, każdy detektyw chciałby mieć takich asystentów jak Wy! A więc, wiecie już o co chodzi z Benem, czekoladą i kluczem?(jeden z tych komentarzy wyglądal tak:teraz musicie wejść do jakiegoś baru i zjeść tam wszystkie czekoladowe torty w jednym z nich będzie klucz póziniej wejść do big Bena i złapać tam złodzieja i zabrać mu notes)

Max na czas tej zagadki zamienił się w prawdziwego detektywa Scotland Yardu. Nałożył na głowę kapelusz, podniósł kołnierz płaszcza wysoko i chwycił w łapę szkło powiększające. Wyglądał zupełnie jak Sherlock Holmes! Max wyszedł na ulice Londynu i zbadał przez swoje szkło powiększające chyba każdy zakątek miasta : każdą cegłę, każdego domu i każde drzewo, w każdym parku. Jednak biedny detektyw wrócił nie znajdując żadnego śladu prowadzącego do złodzieja czarnego notesu. :(

Spacerowaliśmy z Maxem pod “Tower Bridge” (czyli Mostem Wieżowym. Przecina on Tamizę we wschodniej części miasta. Powstał on w 1894 roku i został zbudowany w stylu wiktoriańskim. Ma on dwie wieże główne, połączone u góry dwoma pomostami. Na pewno znacie! ;)

Gabrysia nawet w takiej chwili musi bawić się w przewodniczki po mieście. Szukamy złodzieja a nie bawimy się w turystów…

Ja umiem połączyć te dwie czynności Max! Dlaczego podczas rozwiązywania zagadki detektywistycznej nie mogłabym sobie pozwolić na odrobinę wiedzy o tym wspaniałym mieście ;)

Jak chcesz, Gabrysia. Ale ja byłem zbytnio pochłonięty sprawą Scotland Yardu, że by zauważać jakie zabytki są wokół mnie. Tak czy inaczej, szliśmy sobie tym słynnym mostem kiedy usłyszeliśmy jak pewien starszy człowiek mówi do swojej żony: “Ależ ten Big Ben robi hałas! Chyba ogłuchnę na dobre!” Nagle mnie olśniło! BEN! Big Ben!!!! Oczywiście, Big Ben to Wielki Ben! Złodziej w swoim liście miał więc na myśli słynną wieżę zegarową, a nie człowieka o imieniu Ben!

Max podniósł szybko głowę i zaczął szukać Big Bena w otaczającym go krajobrazie Londynu. Nagle jego wzrok zatrzymał się na słynnym londyńskim zegarze i Max stał jak zahipnotyzowany patrząc na przesuwające się wskazówki zegara. W jego głowie aż wrzało od tylu myśli! Czy Max było o krok od rozwiązania zagadki?

Zegar wybił nagle dwunastą. “Gdy dwanaście razy bicie dzwona usłyszycie”, powtórzyłem bardzo wolno patrząc na Wielkiego Bena. Wyjąłem list od złodzieja z kieszeni i przeczytaliśmy go z Gabrysią jeszcze raz.


“Kto mnie szuka bez wytchnienia, znajdzie mnie obok Wielkiego Bena!

Gdy dwanaście razy bicie dzwona usłyszycie,

Może Wasze brzuchy nakarmicie?

Czekoladowy tort na przekąskę będzie wspaniały,

Ale w środku czeka Was prezent niemały!

Nie połamcie jednak zębów na tej czekoladzie,

Bo to właśnie w niej klucz do wszystkiego się znajdzie.”


Wszystko zaczęło się układać w mojej głowie. To było jasne, musieliśmy jak najszybciej sie udać pod Big Bena zanim zegar wybije dwunastą!

Zaczęliśmy biec ile sił w łapać, aby zdążyć na czas i rozwiązać dalszą część zagadki! Chyba londyńczycy nigdy nie widzieli dwóch tak szybko biegających kolegów ;) Opowiemy Wam resztę historii już jutro!

Do zobaczenia Pandetektywi!


Max i Gabrysia

P.S. A oto nasze zdjęcie pod Big Benem! Jak Wam się podoba?